Bandyci terroryzują mieszkańców ulicy Pomorskiej w Łodzi, gnębią świadków. Ostatnio zaatakowali siekierą młodych mężczyzn. W ten sposób chcą ich zastraszyć przed składaniem kolejnych zeznań na policji. Napadniętym udało się schować za okutymi drzwiami.
Matka, której syn, nie po raz pierwszy zresztą, uciekał przed rozszalałą dziczą twierdzi, że jeśli wymiar sprawiedliwości jej nie pomoże sama obroni swoje dziecko.
- Pozabijam bandytów kiedy zagrożą jego życiu - ostrzega. - Nieważne, że mnie wsadzą. Zrobię w końcu porządek z patologią, skoro policja tego nie potrafi.
Kobieta i inni rodzice są zdesperowani. Nie ma się co dziwić, bronią najbliższych. Po tym, jak ich dzieci uniknęły ciosów siekierą przestali wierzyć w ochronę prawa. Co ciekawe terroryzują od lat członkowie jednej, wielodzietnej rodziny.
- Kradną, biją, tłuką szyby w oknach, podpalają samochody. Kiedyś jeden z braci strzelał do znienawidzonego mieszkańca, którego wziął sobie na cel. W nocy potrafią zachowywać się jak dzikie zwierzęta – opowiada mężczyzna mieszkający w okolicy. - Siły na nich nie ma. Wszyscy panicznie się boimy.
Przemoc trwa od lat. Mieszkańcy pamiętają, że kiedy chłopcy z agresywnej familii chodzili jeszcze do gimnazjum rówieśnicy musieli prosić ich na piśmie o zgodę na noszenie czapek. Jeśli tego nie wykonali dostawali po głowie.
I taką właśnie genezę ma konflikt pomiędzy zaatakowanymi siekierą a atakującymi. Agresorzy próbowali wszystkich mieć pod kontrolą. Wszystkimi rządzić. Nie wszyscy sobie jednak na to pozwolili.
- Nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego i nigdy nie chcieliśmy – twierdzą młodzi mężczyźni, którzy uciekli spod obucha. – Zawsze stawaliśmy okoniem i zawsze byliśmy wrogami.
Nie spodobało się to braciom, którzy działali wedle zasady, że kto nie jest z nimi jest przeciwko nim. Wrogość narastała, pojawiały się pyskówki. Prawdziwe apogeum nienawiści nastąpiło jednak po tym, gdy mężczyźni donieśli na bandytów policjantom.
- Musieliśmy to zrobić bo dla żartu lub nie chcieli nas przejechać samochodem – tłumaczy jeden z pokrzywdzonych. - Kiedy wychodziliśmy z komendy czekali na nas. Uciekliśmy, ale z nożami w rękach dopadli nas na pobliskiej stacji benzynowej. Schowałem się za ladą. Napastnicy byli jednak tak wściekli, że nie zrezygnowali. Krzyczeli do obsługi, żeby wyszła to sobie z nami poradzą, zajeb...ą nas, jeśli nie wycofamy zawiadomienia.
Bracia z Pomorskiej są bez skrupułów. Jeden z nich ma na sumieniu potrącenie autem kobiety, która jest w tej chwili inwalidką. Sprawca nie stawia się na rozprawy. Bez problemu można go jednak zobaczyć na swojej dzielnicy.
Bandyci słyną w okolicy z tego, że nic się przed nim nie ukryje. Ludzie opowiadają po cichu, że muszą współpracować z policją i to właśnie dlatego czują się bezkarnie. Bracia nie są jednak aż tacy bezkarni. Wielokrotnie odsiadywali wyroki. Przeciwko nim toczą się też dwie rozprawy w sądzie. Jedna dotyczy usiłowania zabójstwa. W kolejnych sprawach policjanci kończą dochodzenia i niebawem mają stawiać zarzuty. Dużym problemem jest zdaniem mieszkańców zastraszanie świadków.
- Kiedy policjanci wezwali na przesłuchanie sprawców bracia zajmowali się rozmową z donosicielem - komentuje kobieta, która twierdzi, że teraz nie musi się obawiać zemsty, gdyż mieszka daleko od Polski. – Wiadomo z jakim skutkiem. To dlatego postępowania ciągną się w nieskończoność. Nikt nie chce mówić.
Osoby, z którymi rozmawialiśmy były wyraźnie przestraszone. O podaniu nazwisk nie chcieli słyszeć. Ci, którzy mogą wyprowadzają się na inną dzielnicę. Byle jak najdalej od Pomorskiej.
- My też uciekniemy - dodaje matka zaatakowanego chłopaka. - Zamieniamy mieszkania. Inni jednak zostają. Niedaleko jest szkoła. Ktoś słabszy do gnębienia zawsze się znajdzie.
Zbigniew Nowakowski